sobota, 27 grudnia 2014

Recenzja samolotowej stajtaśmy

Hey hey hello!

 Dzisiaj napiszę moją pierwszą recenzje na tym blogu. Myślę, że jest ona bardzo przydatna i pomoże każdemu, kto gustuje w dalekich podróżach.
Poruszę ważny temat TOALET W SAMOLOTACH. 
Zaczynajmy!

Często zdarzało mi się latać samolotami, więc temat nadziemnych kibelków nie powinien być mi obcy. Mój ród znany jest jednak ze stalowych pęcherzy, więc maksymalnie czterogodzinny lot nie używając toalety nie budził we mnie żadnych lęków. Kiedy jednak przyszedł czas na DZIEWIĘCIOGODZINNY lot do Chin każdy, nawet żelazny pęcherz w końcu się złamie. Przyszedł ten czas, żeby odwiedzić nadziemną toaletę. 

Zacznijmy od początku. 
Namber łan: problem ze znalezieniem kibla. - Zaraz po opuszczeniu mojego miejsca w samolocie zaczęły się problemy. Nie mogłam znaleźć wytęsknionego kibelka! Pobiegłam więc do koleżanki prosząc o pomoc. Dopiero potem, po wielu minutach wspólnie udało nam się znaleźć toaletę, która była bardzo sprytnie schowana. 
Namber tu: Wygląd

Jak świetnie widać już sam wygląd kibelka wręcz zachęca do użycia. 

Namber thrii: Sposób użycia - Kibel jest oczywiście nadzwyczajnej czystości, lecz mimo wszystko radzę umyć rączki po skorzystaniu. I oczywiście na wszelki wypadek polecam także wziąć podkładki na toaletę. I mokre chusteczki. I coś do higieny intymnej. I płyn antybakteryjny. Aha i radze uważać na spłuczkę. Woda opuszcza nasz kibelek z szybkością 271897401440 km/s więc chwila nieuwagi i nie mamy ręki. Tak tylko uprzedzam.

Oczywiscie na koniec nie obeszlo sie bez zrobienia sobie selfie.

Pozdrawiam, sajonara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz